RECENZE  – CLAMARE

ROCK AREA

autor: Mariusz Fabin

13/09/2021

Mariusz Fabin   8,5/10

„Tylko jedna korona zasługuje na absolutny szacunek – korona drzewa”.

Myśl czeskiego geologa, Václava Cílki, może stanowić doskonałe hasło reklamowe najnowszego studyjnego krążka czeskiej post-gotyckiej grupy Bratrstvo Luny zatytułowanego „Clamare”. Co oznacza ten tytuł? Jest to słowo, które powinno być doskonale znane wszystkim marketingowcom i wszelkiego rodzaju manipulatorom: „Krzyk”, ale także i „Reklama” („clama-Re”). Bardzo sugestywna i wymowna dzięki temu jest przepiękna okładka albumu (jedna z najładniejszych, jakie widziałem w ostatnim czasie), bo mamy na niej smutnego cyrkowego klauna, który ze łzą w oku może się tylko przyglądać „zidioceniu” współczesnego świata.

W obozie Bractwa zaszły zmiany. Poprzedni album, „Carpe Diem” (2014) był ostatnim, na którym za mikrofonem stanął Matěj Xpil, a zmiany nastąpiły również na stanowisku gitarzysty basowego. I tak podczas tworzenia „Clamare” miejsce Xpila zajął Bruzs D., natomiast za Haika mamy T.L. O tym, co dała ta zmiana, za chwil kilka. Wszelkie teksty zostały napisane przez głównodowodzącego grupą, czyli R.X. Thamo, który w książeczce do albumu wyczerpująco opisał inspiracje każdego z utworów. Oprócz niego i wcześniej wymienionych muzyków na albumie wystąpili również: Darkthep na gitarze, Šotek na gitarze i klawiszach oraz Kobzey za perkusją i na klawiszach. Gościnnie zaśpiewała także Lucie Jirásková. A więc, Panie i Panowie, przed Wami jedyne i niepowtarzalne, powracające po długiej przerwie, nieco odmienione Bratrstvo Luny.

Zaczynamy od króciutkiego intra „La Société du spectakle”, kojarzącego się trochę ze wstępem do „Metropolis” XIII. Století. Cyrkowa katarynkowa muzyczka, prezentacja galerii osobliwości oraz aktorów występujących na arenie. Szybciutko przechodzimy do numeru dwa, w którym wystąpi sam dyrektor cyrku, bo oto przed Państwem Król Rozrywki – „Král Humbuku”, Phineas Taylor Barnum! Zaczynamy od dość nowoczesnych klawiszy, by przejść do hiszpańskiej zagrywki na gitarze. Sam kawałek ciężki, z doskonałymi gitarami. Ciekawie brzmi tutaj refren. Jest melodyjnie, z ciężką ,wgniatającą gitarą. Fajnie się też dzieje w tle za sprawą klawiszy i gitary basowej. No i pora na najważniejsze pytanie: jak brzmi nowy wokalista? Ma fajny głos; troszkę kojarzy mi się ze śpiewem Xpila, ale w wyższych rejestrach i w akcentowaniu fraz słyszę również wokalistę grupy Komunál, Luboša Suchánka. Jest więc z początku dobrze i obiecująco.

Numer trzy to rozmyślania na temat pojęcia „Superpanopticonu”, czyli wniosków historyka Marka Postera na podstawie tez filozofa Jeremiego Benthama i współczesnych obserwacji, dotyczących kontroli i manipulowania człowiekiem poprzez skomputeryzowane bazy danych. Jak się to przekłada na muzykę? Odpalamy doskonale brzmiącą perkusję, by złowieszczo mogły wejść gitary. Bruzs D. brzmi tutaj nisko, wręcz groźnie. Nie zabrakło też pełnego grozy cytatu z Postera. Jest czarno, może nie mrocznie, bo to już nie gotyk. Melodyjnie brzmią tutaj gitary, i z czasem refren wkręca się w mózg i go kontroluje…

Przechodzimy do kompozycji „Hra o trůny”. Można by się domyślać, że chodzi o kultową już powieść (lub serial) „Gra o tron”. Nic z tych rzeczy, sens pieśni jest znacznie głębszy, ale to wyczytajcie sami. I tutaj nagle pojawia się bardzo ciekawy cytat, tym razem autorstwa czechosłowackiego barda, Karela Kryla: „Nie ufaj drutowi kolczastemu, choćby nawet sto razy udawał łodygę róży”. Rozpoczynamy od fajnej, „skaczącej” gitary, by za chwilę mógł dołączyć zespół. Ależ tam się fajnie dzieje w tle, zarówno gitarowo, jak i efekciarsko. Doskonale radzi sobie wokalista z interpretowaniem tekstu, wie w którym momencie rozłożyć emocje. Sama kompozycja wręcz czarna, duszna niczym opary w jakiejś zimowej uliczce. Dająca do myślenia.

Następną piosenką jest „Digitální démon”, równocześnie najsłabszy fragment albumu. Mamy tu bowiem jakby dwie strony muzycznego lustra: stronę nowoczesną, gdzie uszy obija klubowa muzyka mechaniczna z elementami czeskiego rapu i przygrywką rodem z Bollywood oraz drugą stronę, z muzyką nastrojową, melancholijną. Gdy przechodzimy na tę drugą stronę (która jest refrenem), jest przepięknie. Chyba wolałbym, żeby przez cały utwór przygrywała ta cudnej urody gitara. A może tak miało być, by te przeciwności się mieszały…? Nie do końca rozumiem zamysł tej kompozycji, dlatego przejdę do utworu tytułowego.

„Clamare” zaczyna się mrocznie, gdzieś w tle znów dość nowoczesne klawisze, ale potem już jest wybornie, rockowo, z doskonałym śpiewem i fajnymi gitarami w tle. Znów mamy do czynienia z melodyjnym, rockowym refrenem. Aj, coś czuję, że to fajnie zabrzmi na koncertach. Na plus warto zaznaczyć umiejętne używanie gitar: mamy tu ciężkie metalowe riffy, wręcz takie, do których przyzwyczaił słuchaczy Dymytry, by zaraz przejść do niemal czystego brzmienia. Ależ zrobiło się skocznie.

Stronę jasną płyty (tak jest podzielona przepiękna graficznie książeczka) otwiera utwór „Rebel K.H.B.”, poświęcony dziewiętnastowiecznemu czeskiemu dziennikarzowi i literatowi, Karelovi Havličkovi Borovskiemu (który doczekał się również nazwy miejscowości od swego nazwiska – Havlíčkův Brod). Kawałek w kilku epigramatycznych słowach opowiada o żywocie tego zasłużonego Czecha. Już pierwsze sekundy sugerują, że będzie to doskonałej urody kompozycja – bas dudni aż miło, do tego trochę „closterkellerowate” klawisze i efekty. Gitarowo również jest dobrze, ciężko, rytmicznie. Ależ się tu świetny klimat wyczarował w tej kompozycji. O ile refren jest lekki, wręcz miękki, o tyle zwrotki są mroczne, czarne i ciężkie. Myślę, że fajnie byłoby usłyszeć tę kompozycję w kolaboracji z grupą Traktor, bowiem Martin Kapek ma idealne warunki do zaśpiewania zwrotki tej piosenki.

Bratrstvo Luny inspiruje się tymi największymi: był Kryl, był Havliček, a teraz przyszedł czas na Karela Čapka. Poświęcono mu utwór zatytułowany „Sám proti zkáze”. I mamy tutaj lekkie zaskoczenie, ponieważ zespół postanowił stworzyć coś na kształt gotyckiego swingu. Dość chybotliwy refren i znów świetne partie nowego wokalisty grupy wskazują na to, że dość szybko zaaklimatyzował się w zespole. Mamy tutaj też ciekawe efekty w tle, zarówno na gitarach, jak i w aranżacji. Warto też tutaj na ogromny plus zaznaczyć pracę sekcji rytmicznej. Kręci aż miło, i również fajnie będzie myślę chybotać na boki podczas wykonań na żywo.

Do końca spektaklu zostały tylko trzy akty. Pierwszym jest „Prsten moci”, który został zainspirowany postacią językoznawcy, badacza bajek i baśni, Vladimira Javlevicia Proppa. Rozpoczynamy więc od rozmarzonych klawiszy, skreczu (w muzyce czysto metalowej – odważne!), jednak potem już jest rockowo, z fajną gitarą, lekko orientalną, a i także dość riffową. Jest w tej kompozycji jeszcze jedno zaskoczenie, które wywołuje uśmiech na twarzy. O jakim fragmencie mówię? Przekonajcie się sami, bowiem możliwe, że to otworzy Bractwu zupełnie nową furtkę i kto wie… może kiedyś taki cały utwór będzie. Ciekawe jak by brzmiał taki gotycki chórek…

Przedostatnią, wybraną także na singiel, kompozycją jest „Nuestra Señora”, zainspirowana postacią Clarissy Pinkola Estés. Grupa już kiedyś korzystała z mądrości tej pisarki i psychoanalityczki. Piosenka zawiera wiele ciekawych fragmentów: jest tu fajny przerywany riff, niemal mnisi śpiew podczas refrenu okraszony organami. Jednak to środkowa część utworu jest niesamowicie intrygująca: oto bowiem wyłania się niej zupełnie inna kompozycja. Do głosu dochodzi gość specjalny, by wraz z wokalistą śpiewać niesamowicie nisko i przeszywająco.

Płytę zamyka utwór będący tym zdecydowanie najlepszym i najbardziej zaskakującym. „Pochod stromů” to jeszcze raz cyrkowy klimat, ale za to jak genialnie stworzony i zagrany! Nie ma tutaj gitar. Jest tylko perkusja, klawisze i to w zupełności wystarczy by wyczarować magiczną muzyczną ucztę. Bruzs D. śpiewa tutaj niesamowicie przeszywająco. Ależ nagle się robi teatralnie, gdzieś tuby, dzwoneczki, werbelki, i te ciarki na plecach w pewnym momencie… I na koniec ten marszowy krok. No, no, panowie na koniec taka uczta… Nie pozostaje nic innego, jak bić brawo!

Nie jest to płyta łatwa, jednak dająca dużo dobrego, bo przede wszystkim jest to płyta mądra i skłaniająca do przemyśleń. Czy brakuje w niej Xpila? Nie (choć jestem ciekaw, jak on by to wszystko zaśpiewał), a nowy wokalista doskonale daje sobie radę. Nie jest to płyta czysto gotycka, po prostu jest to dobra płyta rockowa z wybornymi fragmentami. Czy to płyta ro(c)ku? Hmm konkurencja jest duża, ale myślę, że „Clamare” znajdzie się wysoko w rankingu. Szczególnie polecam ją zwłaszcza tym, którzy szukają w tekstach „tego czegoś”…

8,5/10

Mariusz Fabin